Zmiana powinna zaczynać się w szkole

Edukacja to jeden z fundamentów łamania tabu wokół miesiączki – nie ma wątpliwości Anita Woźniak, dyrektorka Zespołu Szkół Społecznych nr 2 z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Małego Księcia w Tarnobrzegu. – W sposobie komunikacji tkwi potężna moc. Nie mówmy „te dni”, „trudny czas w miesiącu”, tylko wprost: miesiączka, menstruacja – namawia.

Czy w czasach, gdzie o wszystkim, łącznie z intymnością, mówi się głośno, menstruacja to jeszcze w szkole temat tabu?

Myślę, że hasło „miesiączka” wciąż wywołuje niepotrzebne zażenowanie u jednych, głupie uśmiechy u drugich. Jeszcze inni próbują udawać, że temat nie istnieje. Olbrzymią rolą szkoły jest go odczarować. W ramach godzin wychowawczych organizujemy dla uczennic spotkania z ginekologiem. Korzystamy z własnych zasobów, a konkretniej – mamy wśród rodziców lekarzy tej specjalizacji. Nie było problemu z przekonaniem ich, że takie lekcje są konieczne.

Jak na zajęcia zareagowali sami uczniowie? 

Czasem myślę, że lepiej niż my, dorośli. Bo to my, w przeciwieństwie do młodego pokolenia, byliśmy wychowywani w duchu, że czegoś nie wypada. Niedawno mieliśmy próbę teatralną do spektaklu, który odbywał się w szkole. Odpoczywaliśmy, siedząc w sali, panowała luźna atmosfera. Padło hasło, kto jutro idzie na basen (w ramach zajęć wuefu). Dziewczynka, uczennica siódmej klasy, bez cienia zażenowania odpowiedziała głośno, że ona nie może, bo ma okres. Na mnie, powiem szczerze, zrobiła piorunujące wrażenie. Piorunująco pozytywne – podkreślę. Bo sposób, w jaki to zakomunikowała, był taki po prostu, zwykły, naturalny. Oczywisty. Co ważne, ten styl udzielił się reszcie. Żaden z chłopców nie rzucił komentarza, żadna z dziewczyn się nie zarumieniła. Choć daleka jestem od stwierdzenia, że to powszechna postawa. Pytała pani o tabu. Z jednej strony ono upada. Z drugiej – jest wciąż grupa dziewcząt, w których zwycięża poczucie wstydu. One jeszcze długo nie będą mówiły o menstruacji jak o uporczywym bólu zęba.

Jak je z tym tematem oswajać?

Stopniowo. Niedawno byłam zaproszona na studniówkę. W klubie, gdzie się odbywała, w damskiej toalecie, obok mydła, papierowych ręczników, stał pojemnik z podpaskami i tamponami. Pomyślałam, że coś podobnego musi znaleźć się w mojej szkole. I tak się stało. Każda uczennica, która ma miesiączkę, może skorzystać z tych zasobów. Tak też się dzieje, bo nasza higienistka regularnie uzupełnia zapasy. Zresztą nie ograniczyliśmy się tylko do postawienia pudełka. Nauczycielka, która prowadziła u nas przedmiot Przygotowanie do życia w rodzinie pomogła w realizacji na terenie szkoły ciekawej inicjatywy. Na lekcję przyszły osoby, które przywiozły pakiet wszelkich przyborów higienicznych dla kobiet, tamponów, wkładek, podpasek. Różnych wielkości, w różny sposób aplikowanych. Pokazały, jak ich używać. Co dla kogo jest lepsze. Uczyły nawet, jak postępować ze zużytym produktem.

A jak jest w pani szkole ze zwolnieniami z wuefu? Czy jeśli dziewczyna ma okres, musi ćwiczyć?

Oczywiście, że nie musi, a takie zwolnienie jest respektowane. Zresztą mam od nauczycieli tego przedmiotu sygnały, że odkąd temat stał się jawny, zwolnień ubyło.

Jak to możliwe?

Bo to działa w obie strony. Skoro przekonujemy uczennice, że nie muszą się krępować, to pewna bezpośredniość pojawiła się też wśród nauczycieli. Jeśli dziewczyna czuje silny ból, krwawi, ma pełne zrozumienie z ich strony. Mieliśmy jednak niedawno sytuację, zgłaszaną przez nauczyciela innego przedmiotu, że jest uczennica, która systematycznie zgłasza nieprzygotowanie z powodu silnych bóli menstruacyjnych. I z tych zgłoszeń wynikało, że miesiączkuje niemal co tydzień. Ukróciliśmy problem, bo dolegliwość nie może stać się uniwersalną wymówką, do tego nadużywaną.

Gdy menstruują nauczycielki, jest w gronie pedagogicznym zrozumienie dla ich niedyspozycji? 

To zawód sfeminizowany, z wyraźną przewagą kobiet. Żadna z nas nie musi iść w tym czasie na L4, wspieramy się, mamy system zastępstw koleżeńskich. Ja osobiście staram się, by wśród kadry temat przestał być kojarzony ze wstydem. W końcu to fizjologia.

Co więc pani robi?

Zawsze mówię o sobie „dyrektorka”. Wychodzę z założenia, że od języka zmienia się postrzeganie rzeczywistości. W sposobie komunikacji tkwi potężna moc. Nauczyciele powinni mówić tak, jak wspomniana siódmoklasistka. Naturalnie, bez szukania zamienników. Nie „te dni”, nie „trudny czas w miesiącu”, tylko wprost – miesiączka, menstruacja. I to jest pierwszy krok. Za którym powinien iść kolejny – mowa ciała. Tak, by nie wypowiadać słów konspiracyjnym szeptem. Wtedy, naturalnym biegiem, zadomowi się on w społeczności szkolnej, a z niej przejdzie dalej, do domów (jeśli tam to temat wciąż przemilczany) i wszędzie, gdzie funkcjonują kobiety.

Autorka: Paulina Nowosielska
Tekst został opublikowany na biznes.gazetaprawna.pl 22 kwietnia 2022 r.