– Poruszaliśmy już wcześniej kwestie normalizacji okresu, ubóstwa menstruacyjnego, zdrowia, a zawsze powtarzam – chcesz coś zmienić, zacznij od siebie, więc zaczęłam od swojej firmy.
Tworzymy środowisko empatyczne, wspierające się, chciałam pomóc osobom menstruującym, stąd pojawił się pomysł urlopu menstruacyjnego – mówi DGP Anna Ledwoń-Blacha, dyrektor kreatywna i założycielka agencji More Bananas.
– Zanim formalnie ogłosiłyśmy urlop menstruacyjny, zatrudnione u nas osoby brały dni wolne z powodu dolegliwości menstruacyjnych i punktem zwrotnym był moment, kiedy zorientowałyśmy się, że występują z pozycji proszenia o pozwolenie. Uznałyśmy, że to nie fair. Chcemy, żeby wiedziały, że to ich prawo. Nie da się wymagać pracy na pełnych obrotach, jeśli ciało odmawia. Jeśli zaś jednego dnia można się zregenerować, następnego pracujemy lepiej – dodaje Anna Dużyńska, współzałożycielka studia Spa Verde.
Kiedy ciało odmawia
Większość kobiet (według różnych badań od 60 do 90 proc.) odczuwa miesiączkę jako bardzo dolegliwą. To nie tylko bóle brzucha i pleców, ale też m.in. nudności, biegunka, konieczność częstego oddawania moczu, napady duszności, drażliwość, obniżona koncentracja, wolniejsze reakcje, czasem nawet omdlenia. Jednocześnie choć menstruację przechodzi połowa populacji, nadal pozostaje ona wstydliwym tematem. Według badań zrealizowanych w 2020 roku na zlecenie Kulczyk Foundation mniej więcej co trzecia kobieta stara się, by nikt nie wiedział, że ma okres, a co czwarta uważa, że to słabość kobiety.
Spa Verde (zatrudnia 10 kobiet) oparło swoje rozwiązanie na zaufaniu. – Każda osoba ma prawo do jednego dodatkowego dnia wolnego w miesiącu. Nie prowadzimy kalendarza. Nie liczymy. Jeśli ktoś nie chciałby wprowadzić urlopu menstruacyjnego w obawie przed nadużyciami, to powinien się zastanowić, co poszło nie tak, że właśnie tego się spodziewa – zaznacza Anna Dużyńska. O zaufaniu mówi także Marta Lech-Maciejewska, właścicielka modowej marki Spadiora. – Poinformowałam nasze pracownice, że mają możliwość skorzystania z urlopu menstruacyjnego, gdy podczas miesiączki będą czuły taką potrzebę. Jesteśmy małą, rodzinną firmą, gdzie dużo bardziej niż liczba przepracowanych godzin liczy się efektywność – podkreśla.
W agencji More Bananas (zatrudnia 20 osób, mniej więcej po połowie kobiet i mężczyzn) wdrożenie urlopu menstruacyjnego wiązało się z przyjęciem uchwały i regulaminu w tej sprawie. Zatrudnione mają prawo do jednego dnia płatnego urlopu w miesiącu. Mogą go wziąć tak, jak urlop na żądanie. Jest opcjonalny, w razie niewykorzystania nie przechodzi na kolejny miesiąc i nie przysługuje za niego ekwiwalent pieniężny. – Traktuję to rozwiązanie przede wszystkim jako adresowane do osób menstruujących, ale uważam też, że należy informować o tego rodzaju polityce firmy. Mówienie głośno sprzyja normalizacji tematu miesiączki. Może ktoś, kto usłyszy o urlopie menstruacyjnym, zacznie się zastanawiać, jakie argumenty za tym przemawiają. Może o samym okresie zaczniemy normalnie rozmawiać – podkreśla Anna Ledwoń-Blacha.
„To część życia”
Chęć przełamania tabu, ograniczającego dodatkowo aktywność kobiet, to jeden z istotnych powodów wprowadzenia urlopów menstruacyjnych. Gdy w 2020 roku zdecydował się na to indyjski dostawca jedzenia Zomato (10 dni płatnego urlopu na rok dla kobiet i menstruujących osób transpłciowych), szef firmy Deepinder Goyal wysłał do wszystkich zatrudnionych e-mail, w którym podkreślał, że złożenie wniosku o wolne z powodu miesiączki nie może wiązać się ze wstydem. W korespondencji do pracowników, opublikowanej na stronie firmy, zwrócił się także bezpośrednio do mężczyzn. „Nasze koleżanki informując, że są na urlopie menstruacyjnym, nie mogą się czuć niekomfortowo. To część życia” – zaznaczył.
– Rozprawiamy się zarówno z tabu wokół menstruacji, jak i z bólem, który towarzyszy niektórym kobietom. Jeśli chodzi o pracownicze prawa kobiet, wytyczamy ścieżkę, której nie było – oświadczyła z kolei wiceburmistrz hiszpańskiego miasta Girona Angeles Planas, gdy w zeszłym roku rada miejska uchwaliła urlop menstruacyjny dla zatrudnionych w administracji miejskiej (do ośmiu godzin w miesiącu, które jednak muszą być odpracowane w kolejnych trzech miesiącach).
W publicznym sektorze w Europie jest to faktycznie pierwsza tego typu regulacja. Najbliżej systemowego rozwiązania były Włochy, gdzie w 2017 roku toczyła się debata w parlamencie na temat płatnego urlopu menstruacyjnego. Ostatecznie go nie uchwalono. Od kilkudziesięciu lat tego rodzaju urlop istnieje zaś w prawie pracy w Japonii czy Korei Południowej, choć wykorzystywany jest w niewielkim stopniu. Społeczna stygmatyzacja związana z miesiączką okazała się trwalsza.
Przez różnice do równości
Konstrukcja „odpracowywanego” urlopu menstruacyjnego w Gironie to kompromis. Na jego kształt wpływ miały głosy tych, którzy uważają, że uwypuklanie różnic między kobietami a mężczyznami pogorszy sytuację tych pierwszych. Przekonują, że specjalne regulacje związane z ciążą, karmieniem dziecka czy miesiączką w praktyce prowadzą do tego, że kobiety są mniej dostępne w pracy, a to jest jednym z powodów, dla których są mniej chętnie zatrudniane.
Z kolei argumenty po drugiej stronie można podsumować tak: to nie kobiety muszą się dostosowywać do środowiska pracy zaprojektowanego pod potrzeby mężczyzn, to środowisko pracy musi się dostosować do potrzeb połowy ludzkości. W tej optyce dostrzeganie różnic i wychodzenie im naprzeciw sprawia, że praca może być lepiej wykonywana, bo warunki są korzystniejsze. Takie stanowisko przyjęła indyjska firma. Deepinder Goyal w e-mailu do pracowników tłumaczył to tak: „Zomato rozumie, że mężczyźni i kobiety rodzą się biologicznie różni. Naszym zadaniem jest zapewnić przestrzeń dla biologicznych różnic, nie obniżając przy tym poprzeczki dla jakości pracy”.
Autorka: Anna Zaleska
Ilustracja: pexels.com
Tekst został opublikowany na gazetaprawna.pl 20 stycznia 2022 r.